sobota, 25 marca 2017

Torby z Anina, czyli Alicja Sajewicz i jej cudeńka




Jesteś w Aninie nową mieszkanką? Przedstaw się, proszę.
Nazywam się Alicja Sajewicz, z domu Wenska. Trzy lata temu zmieniłam zawód i zostałam kaletnikiem, wcześniej byłam dziennikarką radiową i telewizyjną. Zresztą do dzisiaj pracuję głosem, można mnie usłyszeć w programach telewizyjnych, filmach dokumentalnych i audiobookach.
Urodziłam się w Łodzi, ale właściwie od zawsze chciałam mieszkać w Warszawie, chyba od pierwszej podróży do Warszawy, w którą zabrała mnie mama. Wsiadłyśmy do pociągu na niewielkiej stacji „Łódź Niciarniana”, a wysiadłyśmy tuż pod nowo otwartym hotelem Mariott. Był rok 1989. Żadna z późniejszych wizyt w wielkich miastach nie zrobiła już nam mnie takiego wrażenia. Dwanaście lat temu na stałe przeniosłam się do Warszawy i właściwie od razu zakochałam się w Aninie. Przyjaciółka zabrałam mnie na weekend do rodziców, którzy mieszkają przy II Poprzecznej i tak znalazłam swoje miejsce na ziemi. Po latach mieszkania tuż za torami, trzy lata temu przeprowadziliśmy się z rodziną na ulicę Marysińską, gdzie mieszkamy i oboje z mężem pracujemy.

Ostatnio masz dobry czas, dużo się pisze o Tobie i Twoich produktach.

Jestem wdzięczna i szczęśliwa, że moja praca zyskuje uznanie, a paski i torby z mojej pracowni coraz szersze grono klientów, którzy podobnie jak ja, wierzą w jakość i szukają rzeczy nie tylko ładnych, ale też trwałych i naprawialnych.

Opowiedz o tym, jak zostałaś kaletniczką. 
Od dziecka uwielbiałam skórę i wyroby skórzane. Miałam szczęście wychowywać się w domu rodzinnym mojego taty, gdzie w starych przepastnych szafach znajdowałam suknie balowe po babci i jej piękne stare torebki. Były to czasy, kiedy niewiele można było kupić, a więc niczego nie wyrzucano i nie wymieniano tak beztrosko jak teraz. W szufladzie ogromnego biurka znalazłam sporą torbę ze skrawkami skór, które najpierw przez lata oglądałam, a jako nastolatka zaczęłam przerabiać na biżuterię, ponieważ były za małe, żeby zrobić z nich torbę. Zawsze kochałam torebki, od piątej klasy miałam skórzany plecak. Uwielbiałam, kiedy się psuł, bo mogłam wtedy pójść do kaletnika i chociaż przez chwilę przyglądać się jego pracy. Potem spełniłam swoje drugie marzenie i zostałam dziennikarką. Przez większość studiów udzielałam się w radiu studenckim, współpracowałam z Trójką, Radiem TOK FM, żeby w końcu prowadzić weekendowe poranki w Radiu Plus, a potem w Radiu PiN. Z radia niedaleko do telewizji, gdzie mogłam się wykazać, współpracując przy "Świat się kręci". Prżez te wszystkie lata czułam jednak, że coś mnie omija, brakowało mi pracy własnych rąk. A poza tym nigdzie nie mogłam znaleźć idealnego paska, ani  wymarzonej torebki. Trzy lata temu odeszłam z telewizji i zaczęłam się uczyć rzemiosła u znanego warszawskiego kaletnika. Potem nawiązałam kontakty z garbarniami i dostawcami surowców, a rok później otworzyłam pracownię i stworzyłam markę Wenska leather goods.  


Firma to twój drugi czy pierwszy etat?
Chyba nawet jeden z trzech! Prowadzę firmę, równolegle pracuję jako lektor programów telewizyjnych, filmów dokumentalnych i reklam. Można mnie też usłyszeć w audiobookach, ostatnio w „2010: Odyseja kosmiczna”, w roli żony głównego bohatera, granego przez Mirosława Zbrojewicza. Poza tym jestem mamą dwójki dzieci (6 i 9 lat), a to jest co najmniej kolejny etat, jeśli nie dwa…

Nie brakuje ci tego, co robiłaś wcześniej?
Ta długa droga do kaletnictwa zaowocowała poznaniem wielu ludzi, którzy po latach stali się moimi pierwszymi i co najważniejsze, stałymi klientami. Doceniają moją pracę i niejako utwierdzają w słuszności tej zawodowej zmiany.

Ktoś mógłby zadać pytanie, po co dziś, w czasach tanich produktów robić wysmakowane i drogie torebki i paski?
Torby i paski Wenska leather goods powstają ze skór produkowanych przez najlepsze polskie garbarnie. Są to mocne i solidne skóry na lata. Podobnie jest z okuciami i klamrami do pasków. Decydując się na wypuszcznie produktu na rynek, muszę mieć pewność, że jest on nie tylko dobrze zaprojektowany, ładny i funkcjonalny, ale też trwały i wytrzymały. Chcę mieć pewność, że zniesie codzienne użytkowanie przez czas znacznie dłuższy niż jeden sezon. „Torby i paski na całe życie”, to hasło, które towarzyszy moim produktom i mojej codziennej pracy. Myślę, że właśnie tego szukają moi Klienci.


Jak polskie rzemiosło wygląda na tle europejskim? Czy mamy szansę tam zaistnieć?
Oczywiście! Polskie rzemiosło wyróżnia się nie tylko dobrą jakością, ale i niższymi cenami, wynkającymi przede wszystkim z niższych kosztów pracy. W tej chwili nie ma tygodnia, w którym nie trafiłaby do mojej skrzynki oferta chińskiej lub tureckiej fabryki torebek, która chciałaby dla mnie szyć. Jednak tworząc markę, której dałam własne nazwisko, mając ambicje powołania do życia rodzinnej firmy, która ma utrzymać się na rynku przez wiele lat, chcę być uczciwa wobec siebie i swoich klientów. Chcę dać im pewność, że torba czy pasek, który kupili ode mnie, został wykonany nie tylko z najlepszych surowców, ale także przez lokalnych rzemieślników z poszanowaniem praw pracowniczych. Te podstawowe zasady są coraz ważniejsze na naszym polskim rynku i zupełnie oczywiste, kiedy sprzedajemy na rynku europejskim, gdzie klientom zależy na pełnej przejrzystości procesu produkcji. Rozumiem to, szanuję i popieram.

Gdyby ktoś chciał kupić ręcznie wykonaną torebkę lub pasek z logo WENSKA, jak może Cię znaleźć? 

Wszystkie torebki i paski są dostępne w sklepie internetowym na stronie: https://wenska.pl oraz na platformie showroom.pl na Facebooku: facebook.com/wenskaleathergoods i Instagramie: instagram.com/wenska_leathergoods
Poza tym zapraszam do pracowni i warsztatu, mieszczących się oczywiście w Aninie, przy ulicy Marysińskiej 6 (najlepiej po wcześniejszym kontakcie telefonicznym lub mailowym) oraz do butiku PO/3 w centrum Warszawy, przy ulicy Poznańskiej 3.


Co lubisz i czego nie lubisz w Aninie?
Lubię zapach lasu i śpiew ptaków przy porannej kawie przed domem i wiewiórki ganiające się po okolicznych sosnach. Najbardziej jednak, w Aninie, lubię ludzi. Sąsiadów, którzy są przyjaźni i wyrozumiali – ludzi, z którymi wspólnie ratujemy jeże, które utknęły w ogrodzeniu, przerzucamy przez płot drabinę, żeby nasze dzieci miały swoje tajemne przejście. Anin wciąga, ponieważ pozwala zorganizować większość codziennego życia na miejscu. Jest tutaj szkoła moich dzieci, ich drużyna zuchowa, basen z najlepszym anińskim trenerem pływania, Wojtkiem Sieczkowskim, Uniq Fight Club Kamila i Radka Paczuskich (w dawnym kinie, obok kościoła), w którym razem z mężem trenujemy.
Czy jest coś, czego nie lubię? Można nie lubić czegoś w Aninie? No dobrze, nie lubię kierowców, którzy wjeżdżają rano na Marysińską, żeby ominąć korek na Wydawniczej i jeszcze przydałoby nam się więcej koszy na śmieci na ulicach i porządny chodnik na Bosmańskiej.
Bardzo dziękuję za rozmowę!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz