- Dzień
dobry! - wołam z drugiej strony ulicy i podchodzę do niego.
- E?! - odwraca się zdziwiony.
- Bardzo
przepraszam, ale czy byłby pan tak łaskaw i po wypicu wyrzucił tę butelkę do
kosza?
Menel
zakręca pośpiesznie butelkę. Zamyka wpół rozchylone usta, próbuje wyostrzyć wzrok. Na piewszy rzut oka wielokrotna recydywa. Czoło zdobią
świeże strupy, odzież domaga się natychmiastowego uprania.
- ?
- Bo wie
pan, idę i zbieram te butelki, z ulic a przecież tu niedaleko, koło basenu, jest kosz.
- Nie, ja
nie wyrzucam... - słyszę charczącą odpowiedź.
- Pan może nie, ale pana koledzy. A tu są przecież kosze, można zrobić mały wysiłek i podejść.
- Ja to wrzuce do kosza na przystanku...
- Dziękuję bardzo! Miłego dnia - powiedziałam z rozpędu, może niezbyt mądrze, ale w końcu nie mnie oceniać, co dla kogo jest miłe.
Sto metrów
dalej, gdy wyrzucałam przy basenie reklamówkę pełną wszelkiego pomenelowego dobra zebranego przy VII Poprzecznej i Rzeźbiarskiej, usłyszałam za plecami pełen przygany tubalny baryton:
- A ładnie
to tak?!
Pan nadzorca
basenu. Widziałam kiedyś, jak tu sprzątał.
- No
właśnie, jak to łatwo się pomylić w ocenie ludzi, proszę pana... Towarzystwo
Przyjaciół Warszawy, Oddział Anin się kłania. A te śmieci są zebrane na ulicy, z tego powodu, pan wybaczy, ale nie
podam mu ręki.
Podchodzę do
kosza i wyjmuję z wrzuconej przed chwilą siatki pękatą butelkę z czerwoną naklejką. Na pierwszy rzut oka widać, że płyn, który zawierała nie nadawał się do konsumpcji.
- Czy pan
sądzi, że pijam takie wina?
mga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz