MGA: Jak dawno mieszka Pan w Aninie?
PG: Przeprowadziliśmy się tutaj z
żoną dziesięć lat temu.
MGA: Co według Pana wyróżnia Anin wśród
innych warszawskich osiedli?
PG: Oczywiście jego historia,
magia przedwojennego „letniska”, ostoi poetów. W takim miejscu zawsze
przyjemniej się żyje. No i ten las - to duża wartość.
MGA: Z magią Anina może zwycięsko konkurować niewiele warszawskich
osiedli: Saska Kępa, Żoliborz oficerski, Sadyba…
PG: Trudno porównywać Anin z
wymienionymi przez Panią osiedlami – to z założenia miasta-ogrody, ikony
międzywojennej urbanistyki, a Anin to po prostu urokliwe letnisko sprzed lat,
tu i ówdzie ze śladami po dawnych mieszkańcach (jeśli ktoś chce je odnaleźć).
Specyfiką Anina jest lokalizacja na krańcu Mazowieckiego Parku Krajobrazowego -
ogromnego kompleksu leśnego, bliskość centrum Warszawy, a jednocześnie - dzięki
kolei - przynależność do tzw. "linii otwockiej”.
MGA: Trzy najładniejsze anińskie budynki to…
PG: Jak ocenić piękno? Odpowiem
inaczej – w Aninie najcenniejszy jest las; podobają mi się budynki wkomponowane
w zieleń; poza tym lubię architekturę bezpretensjonalną - idealnie osadzoną w
kontekście miejsca i czasu, w którym powstała, dopasowana skalą, użytymi
materiałami, detalem. Mam sentyment do osiedla pracowników Instytutu Badań
Jądrowych zaprojektowanego na przełomie lat 50 i 60-tych przez „warszawskich
tygrysów”. Uważam też, że ciekawy jest budynek anińskiego kościoła; kilka
murowanych budynków sprzed wojny; kilka współczesnych jednorodzinnych
realizacji, no i oczywiście urokliwe (jak mawiał Gałczyński) świdermajery. Mało
kto wie, że Andriolli czerpał inspiracje do swojego „stylu” przede wszystkim
wśród drewnianej architektury Syberii, gdzie wylądował na zesłaniu…
MGA: Ten styl - budownictwa drewnianego z bogatą snycerką, mimo prób
przywrócenia do życia, widocznych chociażby w Otwocku, staje się jakby coraz
bardziej anachroniczny. Drewno uważane jest za materiał nietrwały, styl wielu
uważa za przestarzały, jeden po drugim świdermajery płoną, aby dać miejsce
nowym, często koszmarnym realizacjom.
PG: To bardzo obszerny temat –
chyba na odrębną rozmowę – o stylu Andriollego oraz współczesnych próbach jego
naśladownictwa, o płonących domach-widmach i o zaletach drewna jako materiału
budowlanego. Osobiście preferuję architekturę nowoczesną, ale dobrze czuję się
także w Kazimierzu Dolnym czy alzackim miasteczku. To raczej kontekst miejsca
określa co jest anachroniczne a co nie. Jakaś ciągłość tradycji, poczucie
wspólnoty lokalnej społeczności, jej odrębności kulturowej etnicznej,
geograficznej skłaniają do naturalnej akceptacji „anachronizmów budowlanych”.
Trudno mówić o ciągłości tradycji budowlanej na „linii otwockiej” jeśli blisko
połowa jej mieszkańców została 75 lat temu wymordowana, a ich mienie
zawłaszczone. W takich warunkach nikt nie myśli o kontynuacji. No i po prostu
brakuje już specjalistów.
MGA: Wróćmy do Anina, co szkodzi naszemu osiedlu jako całości?
PG: Brak rzetelnego patronatu,
niekompetencja urzędników, słaby samorząd lokalny. Tutaj nawet obowiązujący
plan zagospodarowania, mimo, że powstawał wiele lat, obarczony jest kardynalnymi
błędami. Odnoszę wrażenie, że jedyną aktywną społecznie instytucją w Aninie
jest lokalna parafia.
MGA: Mamy przecież Radę Osiedla, Towarzystwo Przyjaciół Warszawy
Oddział Anin… Istniało, choć zostało rozwiązane, Stowarzyszenie Właścicieli
Nieruchomości Anińskich. Wydaje się jednak, że zdecydowanie brak jest wiary w
działania samorządowe i chęci, aby samemu podjąć się działań dla dobra
wspólnego. Ludzie żałują czasu, ale też chyba nie zostaliśmy nauczeni
samorządności. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że anińskie elity są
rozproszone. Nie znamy się, nie mamy przedstawiciela w Radzie Dzielnicy, który
dbałby o nasze interesy. Może pora o tym pomyśleć?
PG: Okręg wyborczy nr 3, do
którego należy Anin, to aż 7 mandatów do Rady Dzielnicy. Mamy prawo uważać tych
siedmiu radnych za przedstawicieli naszego osiedla. Aby jednak dbać o czyjś interes należy przede
wszystkim chcieć i mieć naturę społecznika. Równie ważna co przymioty
charakteru jest podstawowa znajomość KPA, prawa budowlanego, ustaw o
samorządzie gminnym, o planowaniu przestrzennym, itp. Skuteczne dbanie o czyjeś
interesy pochłania dużo czasu, energii i środków. Najlepsi byliby prawnicy,
ale, jak usłyszałem niedawno od współmieszkańca prawnika: „Nikt nie lubi
pracować za darmo”.
MGA: To akurat niekoniecznie jest prawda. Ważne, aby mieć istotny
cel i widzieć szansę jego realizacji.
PG: …i mieć dużo wolnego czasu.
Organizacje samorządowe, które Pani wymieniła – z całym szacunkiem – nie
zapobiegły na przestrzeni ostatnich lat dewastacji przestrzeni publicznej w
Aninie. One nawet nie wykorzystały ułamka przewidzianych prawem środków, aby
coś zrobić. Ktoś napisał artykuł, ktoś zorganizował pikietę, ktoś zaprosił
telewizję, ktoś stracił posadę i ….? Nic.
Nigdy nie aspirowałem do roli
społecznika. Ład przestrzenny i zrównoważony rozwój – to główne cele z
pierwszego artykułu Ustawy o Planowaniu Przestrzennym – po prostu walczymy o
nasze prawa. Społeczny Komitet Obrony Ładu Przestrzennego Osiedla Anin powstał
spontanicznie przy okazji pisania w imieniu sąsiada opinii w sprawie projektu
kolejnej ponadnormatywnej zabudowy. Przyznam, że to urzędniczy tupet był
katalizatorem mojej „przemiany”. Moment, kiedy urzędnik powiedział mi w oczy
„nie ma Pan racji” nazywając czarne białym, był bezcenny!
Zbierając
podpisy pod wnioskami o unieważnienie kolejnej decyzji administracyjnej i pod
skargami na urzędników, chodząc od domu do domu, spotykając się i rozmawiając z
najbliższymi mieszkańcami, zorientowałem się jak wielka jest nasza niewiara w
skuteczność działań obywatelskich. Ludzie zazwyczaj chętnie podpisują, jeśli
tylko cel ich przekonuje, ale robią to z lekkim dystansem, owszem,
sympatyzując, ale jednocześnie podważając powodzenie misji: „to się nie uda”
„nic z tego nie będzie” „już inni próbowali i nic nie wyszło”. Nikt nie lubi
przegrywać.
MGA: To oczywiste.
PG: Jest jednak grono świadomych
Aninian, to budzi nadzieję. Dodają otuchy słowami, dopytują o koszty, nie
trzeba im nic tłumaczyć, widzą te wszystkie patologie wokół i jakby… czekali na
mnie? Pierwiastek mesjanistyczny, niezamierzony.
Podejrzewam, że po latach
bizantyńskich rządów, jako społeczeństwo, nie wierzymy w żadną władzę, a do
tego wszystkiego nie mamy po prostu do siebie zaufania. Nie ma co ukrywać:
samorządność wymaga uczciwości, dyscypliny, otwartości, umiejętności słuchania
i używania racjonalnej argumentacji. Przydałby się też lider z autorytetem,
który potrafiłby zastąpić nasze prywatne merkantylne cele wspólną wizją, albo
przynajmniej wytyczył krótkodystansowy cel-minimum i odwalił za wszystkich logistyczną
robotę.
MGA: To wspaniale, że zgodził się Pan wziąć na swoje barki ten
ciężar! Jest zatem nadzieja, że coś w kwestii naszej anińskiej samorządności
znów ruszy!
PG: Od sierpnia ciągnę ten lekki
wóz na fali osobistego „wkurzenia”, więc nie narzekam. Robię to ponieważ nikt
inny tego nie robi. Ponieważ rozpoznałem bezsilność, rezygnację i strach w
oczach sąsiadów, którzy boją się, że np. prawnicy dewelopera pozwą ich do sądu
o odszkodowanie za utracone zyski. Ponieważ jako architekt znam prawo budowlane
i KPA. Robię to, ponieważ zebrałem 60 podpisów PROTESTUJĄCYCH MIESZKAŃCÓW i
wiem, że mógłbym ich zebrać 2 lub 3 razy więcej gdybym miał mnóstwo wolnego
czasu. Walczę przede wszystkim o swoje, bo to pod moim domem ma wyrosnąć
budynek z czterdziestoma mieszkaniami a w całym obszarze UMN/3 trzy budynki na
200 mieszkań. Ten kto do tego dopuścił musi mieć tupet!
Składającym podpisy tłumaczę
intrygę, przekonuję do naszych racji, przedstawiam argumenty, proponuję
racjonalne sposoby postępowania, ale też nikomu nic nie obiecuję, nie
organizuję zbiórek, dwa razy nie namawiam. Mówię – to jest niezgodne z prawem,
ten urzędnik mnie okłamał, ten radny pomógł. Przy okazji poznaję sąsiadów.
MGA: Aninianie stali się poniekąd zakładnikami sukcesu Anina jako
osiedla. Ziemia jest tu tak droga, że pozwolić sobie na nią może wyłącznie
deweloper.
PG: Ziemia jest zawsze czyjąś
własnością i rzadko bywa tania, ponieważ to towar deficytowy. Natomiast nie
przeceniałbym „sukcesu Anina” – z tego co widzę szykuje się raczej „piękna
katastrofa”.
MGA: Co Pan rozumie przez to określenie?
PG: „Anin to już nie jest to samo
miejsce co kiedyś” - to najczęściej padające słowa z ust starszych aninian.
Zgadzam się z tym, ponieważ, pomijając aspekt przemijania, wprowadzenie w
siatkę willowych leśnych działek kwartałów zabudowy wielorodzinnej rodem ze
śródmieścia to karygodna dewastacja ładu przestrzennego i charakteru miejsca.
Za chwilę, niemal już teraz - zaczynamy mieszkać na mało rozpoznawalnym
osiedlu, gdzieś pomiędzy Biedronką i Lidlem, z nijaką pseudonowoczesną
wielorodzinną architekturą, korkami wyjazdowymi, deficytem miejsc postojowych,
osłabieniem więzi sąsiedzkich. Sosnowy mazowiecki las zamienia się na naszych
oczach w trawnik i betonową kostkę.
MGA: Jak Pan ocenia ostre wejście deweloperów do Anina?
PG: Nie oceniam deweloperów, oni
zawsze dążą do maksymalizacji zysków przy minimalizacji kosztów. Jako architekt
wiem coś o tym. Dla każdego inwestora czy dewelopera podstawą biznes planu jest
określenie pojemności inwestycyjnej konkretnej działki. Na terenie Anina
obowiązuje plan miejscowy, który jest jedynym punktem odniesienia dla
architekta przy opracowywaniu wstępnej koncepcji zagospodarowania terenu. Z
mojej obserwacji (zresztą nie tylko mojej, bo przekonałem do mojego punktu widzenia
60ciu mieszkańców-sąsiadów) zapisy miejscowego planu zagospodarowania osiedla
Anin są łamane, a więc łamane jest prawo, a na to są już konkretne artykuły
KPA.
MGA: Warto przypomnieć kilka inwestycji: Villa Magdalena przy V
Poprzecznej, zespół budynków przy Alpejskiej, ciąg domów jednorodzinnych przy
Marysińskiej, ciężki w stylu blok przy Trawiastej, wreszcie wciśnięte niemal na
siłę trzy zespoły po trzy domy w zabudowie bliźniaczej przy Bosmańskiej. Te
wszystkie zabudowania nie pozostawiają niemal zupełnie miejsca na zieleń i
drzewa, a sosny w szczególności, nawet zostawione na ich terenie, masowo
usychają.
PG: Karygodne jest to, że przy
okazji powstawania nowych inwestycji nikt nie egzekwuje kategorycznego zapisu z
miejscowego planu zagospodarowania o „bezwzględnym zachowaniu wartościowej
zieleni”. Przecież taki zapis znacząco wpływa na ograniczenie zabudowy
kubaturowej. Urzędnicy bardzo dowolnie interpretują również paragrafy
miejscowego planu zagospodarowania o podstawowym przeznaczeniu obszarów.
„Obowiązek bilansowania miejsc postojowych na terenie działki” przy odrobinie
dobrej woli można zinterpretować na korzyść okolicznych mieszkańców i narzucić
na inwestora zaprojektowanie naziemnych miejsc zatokowych dla ew. gości, służb
miejskich – wiem, że tak procedują urzędnicy w innych dzielnicach, zwłaszcza,
że narzucony warunek: jedno miejsce postojowe na jedno mieszkanie dzisiaj
wydaje się dzisiaj anachroniczny.
MGA: Czy działając jako zorganizowany komitet, aninianie mają
większą szansę, aby wpływać na te wadliwe urzędnicze decyzje?
PG: Nie wierzę w tworzenie
sublokalnych organizacji z ich członkostwem, składkami, statutem, stanowiskami,
siedzibami, regularnymi zebraniami (nie daj Bóg z dofinansowaniem Urzędu
Dzielnicy!). Natomiast mocno wierzę w rzeczowe przekonywanie do idei obrony
ładu przestrzennego jak największej ilości mieszkańców, jak często się da. Nasz
głos w wyborach samorządowych to siła! Uwierzmy w to.
Społeczny Komitet Obrony Ładu
Przestrzennego Osiedla Anin powstał z potrzeby proceduralnej KPA (Kodeksu
Postępowania Administracyjnego). SKOŁPOA to dziewięciu członków założycieli, zero uprawnień dla kogokolwiek, jeden doraźny cel –
uniemożliwienie urzędnikom niszczenia ładu przestrzennego naszego osiedla.
Statutowym celem Komitetu jest organizowanie zbiórek publicznych wspierających
„stanie na straży ładu przestrzennego osiedla Anin” (czyli ew. koszty obsługi
prawnej, sądowe, pocztowe). Tak ustawa określa rolę i statut Społecznego Komitetu, więc jesteśmy.
MGA: Jakie są plany komitetu na najbliższy rok i czy zamierzacie się
zajmować wyłącznie ładem architektonicznym, czy też może macie jeszcze jakieś
inne cele na uwadze?
PG: Ład przestrzenny Anina jest naszym celem nadrzędnym. W
akcie założycielskim zapisano, że SKOŁPOA działa w dzielnicy Wawer, ale
koncentrujemy się na razie na obszarze UMN/3
w Aninie. Naszym celem jest uniemożliwienie
wydawania w tym miejscu pozwoleń na budowę z rażącym naruszeniem prawa. To jest
nasze życie i nasza sprawa. Nie mamy innych planów jako Komitet Społeczny.
Natomiast do mnie jako reprezentanta SPOŁPOA, kanałami zupełnie prywatnymi,
zaczynają zgłaszać się mieszkańcy Anina i Wawra o pomoc prawną w relacjach z
Wydziałem Architektury i Budownictwa Urzędu Dzielnicy Wawer. To znaczy, że nie
jest fajnie. Jeśli wygramy z UMN/3 spróbuję przekonać sąsiadów do kontynuowania
tej formy obywatelskiego uczestnictwa. Ale to jeszcze długa droga.
MGA: Być może nasza rozmowa zachęci kogoś do przystąpienia do
kierowanego przez Pana komitetu, co ma zrobić, z kim się skontaktować?
PG: W akcie założycielskim
SKOŁPOA jestem zapisany jako reprezentant Komitetu, i niech tak pozostanie; SKOLPOA@wp.pl
MGA: Bardzo dziękuję za rozmowę!
PG: Dziękuję.
--------------------------------------------------------------
Piotr
Grzegorczyk, ur. 1965 r., absolwent Wydziału Architektury na Politechnice
Warszawskiej.
Jest
współprojektantem hali widowiskowo-sportowej Arena Legionowo, osiedla Park
Hallera w Otwocku oraz budynku apartamentowego Park Sosnowa w Otwocku.
Prowadzi
niewielką pracownię architektoniczną specjalizującą się w budownictwie
wielorodzinnym. Autor scenografii teatralnych i widowiskowych. Jako
wizualizator architektury komercyjnej współpracował w latach 90-tych pod
szyldem GSZ Studio z największymi pracowniami architektonicznymi w Warszawie.